Pokroiłam pomidory, zalałam olejem i włożyłam do piekarnika. Nie mogłam uwierzyć, jak dobre wyszły
Gdy usłyszałam, że latem warto zrobić konfitowane pomidory, byłam w szoku. Nigdy wcześniej nie próbowałam przyrządzać warzyw tą techniką. Opinie jednak były tak dobre, że spróbowałam. Jakie były efekty?
Konfitowanie jest proste i skuteczne
Wiele jest metod zabezpieczenia żywności na zimę. U mnie w domu zawsze królowały przetwory. Przeciery, kiszonki, dżemy czy soki — moja mama robiła ich mnóstwo. O konfitowaniu jednak niestety nie słyszała. Możliwe, że podobnie jak ja uznała, iż technika ta zarezerwowana jest do przyrządzania mięsa.
Konfitowanie to stara metoda konserwowania żywności, przez długotrwałą obróbkę termiczna w głębokim tłuszczu. Tradycyjnie stosowano ją do mięs, używając tłuszczu z tego samego gatunku. Współcześnie w tym celu stosuje się także tłuszcze roślinne, a poza mięsem konfituje się także warzywa. Ich smak kładzie na łopatki.
Efekty bywają niesamowicie smaczne, o czym sama już miałam okazję się przekonać. Poczęstowano mnie bowiem niedawno konfitowanymi pomidorami. Powiedzieć, że mi smakowały to mało. Wręcz oszalałam na ich punkcie.
Weź natkę pietruszki i przełóż ją przez tarkę. Żałuję, że wcześniej nie znałam tej sztuczkiKonfitowane pomidory są pyszne
Moje ukochane letnie warzywo można utrwalić w oleju rzepakowym lub oliwie z oliwek. Tłuszcze te w wersji rafinowanej mają wysoki punkt dymienia i skutecznie konserwują to, co do nich wrzucimy. Proces zatem nie tylko jest bezpieczny, ale też pozwoli nam przygotować pyszniutkie — niemal tak dobre, jak dopiero co zerwane z krzaczka — pomidory.
Ich otwarcie zimą będzie niesamowitym przeżyciem. Smak letnich pomidorów, które dojrzewały w słońcu, na głowę bije doświadczenia z warzywami pochodzącymi ze szklarni. U nich niestety ma się poczucie jedzenia tektury i dotychczas po prostu rezygnowałam z ich zakupu. Pozostawała mi tęsknota za wakacjami i zachowanym w pamięci smakiem.
Ten rok będzie inny, gdyż dostałam od koleżanki świetny przepis na „konfitki”. To właśnie u niej spróbowałam rarytasu po raz pierwszy. Postanowiłam zatem samodzielnie zamknąć w słoikach ostatnie letnie pomidory. Będę miała czym umilić sobie chłodne dni, które jeszcze przed nami w tym roku.
Tak przygotowałam konfitowane pomidory
Zanim przystąpiłam do działania, wybrałam się na mój ulubiony bazarek, by kupić materiał na zachwalany rarytas. Zaopatrzyłam się w podłużne pomidory gruntowe jajo. Są słodziutkie i mięsiste, a ich wnętrze skrywa mało pestek.
Nadają się doskonale, a cena też jest korzystna — zaledwie 3,50 zł/kg. Postanowiłam zalać je rafinowanym olejem rzepakowym — akurat niedawno uzupełniłam zapas. Gdyby konfitowanie mi się nie udało, nie byłoby mi aż tak żal, jak w przypadku użycia drogiej oliwy z oliwek.
Warzywa przed rozpoczęciem kąpieli w gorącym tłuszczu zostały przeze mnie dokładnie umyte. Przecięłam je też na pół i starannie oprószyłam solą oraz cukrem. Zwykle unikam ich dodatku, ale tym razem trzymałam się przepisu. Mówił on, że właśnie te przyprawy pomogą mi wydobyć z pomidorów więcej aromatu. W sumie dokładnie o to mi chodzi.
Do kąpieli tłuszczowej wraz z pomidorami wybrałam też dość świeże ząbki czosnku. Obrałam je wcześniej z łupin i — podobnie jak pomidory — przecięłam na pół. Ich aromat ma przejść do tłuszczu i wzbogacić smak konfitowanych pomidorów, a w ten sposób zyska na to szansę.
Pieczenie według receptury musi potrwać nawet 3 godziny. Ustawiłam więc wskazaną temperaturę 150 stopni Celsjusza i czekałam. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną, lecz tym razem miała przynieść znakomite rezultaty. Spokojnie więc przygotowałam czyste słoiki, a po mniej więcej 2 godzinach po raz pierwszy zajrzałam do piekarnika.
Smak pomidorów konfitowanych wart jest wysiłku
W kuchni panował piękny zapach, a moje pomidory powoli zaczęły się rumienić po brzegach. Pozostawiłam je na jeszcze mniej więcej 30 minut, po czym wyjęłam, bo już czosnek zaczął czernieć i trochę mnie to zaniepokoiło.
Nie ukrywam, że część pomidorów zjadłam od razu i nie zdążyłam tego procesu zarejestrować. Wyciągnęłam do nich tylko naprędce mój ukochany hummus. Domowa pasta z ciecierzycy jest przyjemnie tłuściutka i pięknie pachnie sezamem. Moim zdaniem fenomenalnie komponuje się z pomidorami, zwłaszcza tymi kupionymi w sezonie.
Większą część wyrobu zdecydowałam się jednak zawekować. Ponieważ do słoików wlewałam wraz z pomidorami gorący tłuszcz, odpuściłam sobie ich wyparzanie. Po prostu wzięłam te, które niedawno umyłam w zmywarce, a które czekały na kolejnych „lokatorów”.
Naczynia z „konfitkami” uważnie zakręciłam i ustawiłam na chwilę do góry dnem. Po mniej więcej 2 minutach znów je obróciłam, by tym razem stały już „naturalnie”. Pokrywki ładnie się zassały i można było przystąpić do pasteryzacji.
Proces przeprowadziłam w piekarniku, bo już i tak był rozgrzany. Przestawiłam temperaturę na 110 stopni Celsjusza i włożyłam moje weki. Po mniej więcej 20 minutach wyłączyłam urządzenie i pozwoliłam konfitowanym pomidorom stygnąć w cieple.
Ufam, że, zgodnie z obietnicą, po takim potraktowaniu przetrwają co najmniej do zimy. Teraz już stoją grzecznie w spiżarce i czekają na okazję do kulinarnej rozpusty.
W mojej piwnicy miejsce znalazły też oczywiście inne specjały. Zrobiłam m.in. proste i niesamowicie smaczne ogórki kiszone z przepisu pochodzącego z XIX wieku oraz pomidory kiszone. Niebawem też przygotuję śliwkowe powidła, których na pewno użyję do zrobienia piernika staropolskiego. Moja rodzina go uwielbia, więc nie będą m odmawiać.